XXIII Bieg Niepodległości, Warszawa

11.11.2011


tekst Renata
zdjęcia Darek
Po prawie półtoramiesięcznych przygotowaniach wreszcie nadszedł Ten dzień: dzień startu w Biegu Niepodległości. To miało być zakończenie sezonu i jednocześnie eksperyment z nowymi akcentami biegowymi. W przygotowaniach uczestniczyłam aktywnie tylko ja, ale Darek dzielnie mi asystował i wspierał. Plan zakładał w większości odcinki różnej długości i biegane różnym tempem. Na początku było trudno, potem szło mi coraz lepiej. Cały ten misterny plan ułożony przez Darka wykonałam w 100%. Teraz czekaliśmy oboje w niepewności na efekt końcowy.

Budzi nas słoneczny, rzeźki poranek. Na niebie ani jednej chmurki, nie ma wiatru. Wymarzona pogoda do biegania. Jedziemy wcześnie na start. Tutaj jeszcze ostatnie rozmowy przed startem. Nie były to jednak rozmowy o założeniach na dzisiejszy bieg.
Darek spotyka znajomych, ja idę do szatni i potem rozpoczynam solidną rozgrzewkę. Tłum gęstnieje, wszędzie inni uczestnicy biegu. Nie ma nawet gdzie zrobić przebieżek i trzeba uważać przy robieniu wymachów i innych dynamicznych ćwiczeń. Wracam do Darka, który czeka na mnie w umówionym miejscu, bo inaczej byśmy się nie odnaleźli. Chcę mu już oddawać kurtkę, ale spoglądamy na zegarek - jest jeszcze za wcześnie. Darek pyta o samopoczucie. W zasadzie wcale się nie denerwuję. Postanawiamy, że zrobię jeszcze kilka dłuższych przebieżek w bocznej uliczce, gdzie jest trochę luźniej. Wreszcie jest mi zupełnie ciepło, a w głowę, na której mam czapkę, nawet trochę za ciepło. Potem idę na linię startu. Ustawiam się trochę bliżej czoła, żeby nie musieć wyprzedzać maruderów, którzy zawsze ustawiają się na początku, a potem jest slalom pomiędzy wolniejszymi przez kilka pierwszych kilometrów. Grają Mazurka Dąbrowskiego, długo, ze trzy zwrotki. Wszyscy stoją i słuchają w skupieniu. Podniosła i przyjemna chwila wyciszenia, zamykam na chwilę oczy, świeci słońce, jest ciepło, choć mam na sobie tylko cienką koszulkę. Wreszcie ruszamy. Na początku drepczemy w miejscu, za matą pomiarową ledwo truchtamy. Mija trochę czasu zanim zaczniemy biec. Obok mnie biegnie Deck, który postanowił mi potowarzyszyć przez część dystansu. Deck próbuje mnie trochę zagadywać, bo dla niego to nieco wolne tempo, ale ja pilnuję wskazań zegarka i staram się wczuć w rytm kroków. Wreszcie udaje się osiągnąć jakiś stan constans. Biegnie się przyjemnie, choć wcale nie tak wolno, tzn. na pewno szybciej niż na większości treningów. Z tyłu słyszę tupot kroków, to duża grupa prowadzona przez pacemakera na 45 minut. Nie wiem, który to kilometr, ale gdy widzę wkrótce nawrót to wiem, że to połowa trasy.

Półmetek mijam tuż nieco przed zającem biegnącym na czas 45 min, bo trochę go wyprzedzam. Nie czuję żadnego zmęczenia i mam wrażenie, że mogłabym tak biec bardzo długo. Nawet lekkie podbiegi na wiaduktach nie wytrąciły mnie z równego rytmu. Małe "schody" pojawiły się gdzieś w okolicy 3/4 trasy gdy zaczęło coś mnie kłuć w prawym boku. A jednak coś zaczęło przeszkadzać, trochę się przekrzywiam i w grymasie bólu nie mam ochoty za bardzo odpowiadać mijającemu mnie filowi, który zachęca mnie do szybszego biegu. Myślę wtedy o tym, że nogi mam sprawne, że muszę biec dalej mimo tej kolki, choćby nie wiem co. Pomogło, bo za jakiś czas kolka mija i znów mogę biec bardziej sprężystym krokiem. Widać już skrzyżowanie, za którym będzie brama mety. To już niedaleko, ale jednak daleko. Biegacz z żółtym balonikem z napisem 45 minut mija mnie i jak szalony oddala się. Nie chcę się jego trzymać, bo próbując biec za nim tempo drastycznie mi wzrosło. Mogę nie dać rady biec przez kilometr jego tempem. Różnica między nami wynosi najpierw jakieś 20 sekund, potem jednak chyba więcej niż minutę. A niech tam sobie biegnie. Ja robię swoje i nie przyspieszam aż tak bardzo. Wbiegając na metę nie widzę zegara, bo jest umieszczony nisko i ktoś go akurat zasłania. Na razie nie patrzę na swój stoper. Kontempluję chwilę za metą. Wreszcie sprawdzam czas ze wskazania mojego stepera: 46:44. Nie jest źle, choć mogłoby być lepiej myślę sobie, ale najważniejsze jest to, że nie czuję się jakoś wybitnie zmęczona, to był bardzo komfortowy bieg, cały czas pod kontrolą. Tak lubię.
Wyniki XXIII Biegu Niepodległości