imprezy:

3 Triatlon Warszawski - Powsin 17.09.2011

tekst: Renata
zdjęcia wykorzystano z galerii Eli Mzyk
Triatlon Warszawski potraktowaliśmy w tym roku bez spinki, bo nie wystawialiśmy sztafety rodzinnej, choć wiele osób o to pytało przed startem. Renata i Darek wystąpili tylko indywidualnie. Adam ma teraz inne priorytety więc jego na tę imprezę nie udało się namówić, nawet na start indywidualny, a co dopiero na sztafetę. Tegoroczna trzecia już edycja zawodów organizowanych przez UCSiR nieco urosła: pojawiła się konkurencja o wdzięcznej nazwie aquathlon dla najmłodszej grupy wiekowej. Dzieci tylko pływały i biegały. Starsi w kilku kategoriach, czyli juniorzy, seniorzy oraz najstarsi czyli weterani płynęli, jechali rowerem i biegli. Organizator słusznie podszedł do sprawy i podzielił startujących wiekowo na kilka serii; podobnie rzecz się miała z wynikami. Zawodnicy byli klasyfikowani osobno w swoich kategoriach wiekowych, a nie w ogólnym rankingu. No bo jak tu porównywać ucznia z gimnazjum z zawodnikiem, który spokojnie mógłby być jego tatą, albo dziadkiem. Dla takich układów była osobna kategoria: sztafety. W tym roku oprócz tradycyjnej rodziny, a więc rodzice i dzieci rozszerzono rodzinę o szersze rozumienie kategorii, a więc można było wystawiać sztafety wielopokoleniowe (np. wnuki i dziadkowie), związki nieformalne, etc. Najważniejsze aby uczestnicy tworzyli trzyosobowe zespoły i dobrze się bawili rywalizacją
Zarezerwowaliśmy na te zawody cały dzień. O 9 rano byłam już w biurze zawodów zarejestrować się i odebrać numery startowe dla siebie i Darka. Spotykałam co chwilę kogoś znajomego, z każdym kilka słów i dojechał Darek, który tego dnia świadczył jeszcze obowiązek pracy. Najpierw obserwowaliśmy jak pływają dzieci oraz młodsze kategorie. Jest się od kogo uczyć, bo niektórzy pływają o niebo, albo i o dwa, szybciej od niejednego dorosłego. Około południa rozpoczyna się rozgrzewka pływacka dla weteranów. To my, więc schodzimy do szatni. Ja płynę w pierwszej serii więc tuż po przepłynięciu kilku basenów dla oswojenia się z wodą, ustawiam się przy swoim torze. Start jest z wody, więc wskakujemy i czekamy na sygnał. Wyraźnie zagapiłam się na starcie, bo gdy po komendzie „gotowi” był gwizdek ja dopiero rozejrzałam się zdziwiona, że dziewczyny już ruszyły. Na torze obok płynie Luiza, ale na nią się nie oglądam. Na moim torze zawodniczka płynie żabą, więc trochę ją odsadziłam już na pierwszej długości basenu. Reszty nie widzę, więc nie wiem jak mi idzie. Liczę przepłynięte baseny i spoglądam na zmieniające się cyferki przy słupku gdzie stoją sędziowie. Jeszcze tylko 4 baseny, a ja zupełnie nie jestem zmęczona. Przyspieszam tylko od połowy ostatniego basenu. Iwonka krzyczy z trybun, że byłam czwarta w swojej serii. Pomiar czasu pokazuje mierny wynik 9:08, ale najbardziej cieszę, że nie byłam ostatnia. Pływanie nie jest moją najlepszą konkurencją, a rywalki w czepkach z logo klubów pływackich stanowiły jednak przewagę. Zaraz będzie kolej Darka więc jeszcze nie wychodzę z płyty basenu.
Darek płynie bardzo spokojnie, a przynajmniej tak to wygląda jak się obserwuje jego długie pociągnięcia. Potem Darek opowiadał, że skupił się na mocnym wyciąganiu się co zaowocowało bardzo dobrym wynikiem 7:37. Zadowoleni opuszczamy ursynowski basen i przemieszczamy się do Powsina gdzie po przerwie będzie rozgrywana część rowerowo-biegowa. Gdy idziemy już z rowerami na górę do parku, nagle z tylnego koła mojego roweru słychać niezbyt głośny świst i w mgnieniu oka opona staje się zupełnie sflaczała. Wracamy zatem na parking i przeprowadzamy szybką akcję zmiany dętki. Poszło bardzo sprawnie i dołączamy do pozostałych, którzy już doszli do polany startowej. Potem co jakiś czas sprawdzam koła w rowerze, ale na szczęście nic się już nie dzieje.
Najpierw biegną dzieci uczestniczące w aquatlonie. Mają do pokonania jedno około 1 km okrążenie. Niektórym zajmuje to niewiele ponad 4 minuty - będą z nich szybcy biegacze. W drugiej serii będą brać udział juniorzy i seniorzy. Każdego wstawiającego swój rower do boksu sprawdza sędzia zawodów w osobie Zbyszka Mazurczyka, znanego w świecie triatlonu zawodnika, startującego także na dystansie Ironman. Potem startujący ustawiają się w kolejce wg czasów uzyskanych na pływaniu. Start każdego kolejnego zawodnika jest odmierzany stratą czasową do zwycięzcy. Szybki dobieg do roweru, założenie kasku i już jadą. Przechodzimy na skraj ścieżki gdzie przebiega trasa rowerowa. Dopingujemy mocno jadącym na rowerze. Prowadzi Filip, a za nim jedzie Kura. Z każdym okrążeniem odległość między nimi zmniejsza się. Na ostatnim kółku Kura kończy rower jako pierwszy. Czy utrzyma tę przewagę także na biegu? Po pierwszym kółku biegowym widać już lekką stratę Kury, ale jeszcze nie wiadomo jak rozegra się pojedynek. Filip wygrywa, ale tuż za nim na metę wpada Kamil, który bardzo odrobił stratę z pływania na rowerze i potem bardzo dobrze pobiegł. Trzeci jest Piotrek, czwarty Kura, a Kuba piąty.

Po tych emocjach chwila przerwy i teraz do boksu wchodzimy z rowerami my. Darek stoi w kolejce do startu zaraz za Luizą. Potem jest kilka osób i prawie na końcu ja. Różnica między nami wynosi ok. półtorej minuty, więc raczej szans na dogonienie Luizy na rowerze nie mam żadnych. Ruszam i na pierwszej prostej doganiam zawodnika, który wystartował przede mną. Pamiętam o ostrzeżeniu Eli Mzyk, która startowała wcześniej. Uważam na drugim ostrym zakręcie w lesie. Jadę spokojnie, zwalniam na zakrętach, bo trasa jest szybka, ale momentami dość kręta. Rower nie zawodzi, przerzutka działa sprawnie, trochę tylko trzęsie na korzeniach, ale jak ma nie trząść jak mam sztywny widelec i zero amortyzacji gdziekolwiek. Jednak terenowe opony, które Darek założył mi na te zawody, trzymają się dobrze podłoża, jedzie się więc dość szybko. Nie mam licznika więc nie wiem jak szybko, ale pierwsze kółko mija nie wiadomo kiedy. Na drugim i trzecim kółku udaje mi się wyprzedzić jeszcze kilka osób. Doping Ani Michalskiej i Adama Krzesaka pomaga mi i czuję, że nie zwalniam na czwartym kółku. Doganiam jeszcze ostatnią kobietę w naszej grupie, która popłynęła szybciej (nie licząc prowadzącej Luizy). To zawodniczka z nr 81, która będzie jechała tuż za mną aż do mety. Na część biegową wybiegniemy razem. Usłyszałam jeszcze okrzyk tsk, który stał na „belce” kończącej część rowerową: „goń ją, a właściwie uciekaj”, po czym zrobiłam kilka szybszych kroków, wyprzedziłam ją i jeszcze kilku innych zawodników. Na drugie kółko biegowe poderwał mnie doping wrzeszczącego na całe gardło Kuby. Od razu włączyło mi się przyspieszenie i znów wyprzedziłam kogoś. Blisko mety na przedostatnim ostrym zakręcie mignęła mi w lesie sylwetka kobiety, więc mijam ją rozpędzona jak torpeda i wpadam na metę. Okazało się jednak, że zawodniczka, którą tak goniłam pobiegła na jeszcze jedną pętlę biegową. Dla porządku została jednak wyprzedzona.
Teraz została nam najprzyjemniejsza część czyli oglądanie zmagań ostatniej serii: sztafet rodzinnych. Członkowie rodzin mieli do pokonania tylko dwie pętle na rowerze, więc na część biegową nie przyszło nam długo czekać. Bieg też był o połowę krótszy więc pierwszych finiszujących również oglądaliśmy bardzo szybko. Jako czwarta na metę przybiegła Aga z rodzinnego teamu Kura. Gratulowaliśmy jej nie widząc jeszcze, że wygrali klasyfikację „Rodzina I”, natomiast jej konkurenci reprezentowali „Rodzinę II”. Tak więc ostatecznie na podium na pierwszym stopniu stanął cały Kura Team. W piknikowej atmosferze spędziliśmy jeszcze ze dwie godziny odpoczywając po zawodach. W oczekiwaniu na ogłoszenie wyników jedliśmy fundowany przez organizatora posiłek – grillowane mięsa. Potem cieszyliśmy się wraz z innymi dekorowanymi z uzyskanych wyników oraz otrzymanych nagród. Organizator wręczał wraz z pucharami oraz losował wśród pozostałych uczestników bezpłatne wejściówki na obiekty sportowe na Ursynowie (basen, kręgielnia). W naszym wypadku to wyprawa na drugi koniec miasta, ale może się umówimy z innymi znajomymi na wspólną godzinkę w kręgle. Byłaby doskonała okazja powspominać jeszcze raz III Triatlon Warszawski.