III zawody o Puchar Burmistrza Gminy Konstancin-Jeziorna "HABDZINMAN" 2011
Habdzin

20.08.2011

tekst: Renata
w relacji wykorzystano zdjęcia autorstwa Radosława Rajczyka pochodzące z tej galerii
oraz Andrzeja Chomczyka z
tej galerii
Na te zawody ostrzyliśmy sobie zęby już od dawna. To miał być sprawdzian naszych obecnych możliwości. Ten sam termin co rok temu, ta sama trasa, mimo różnych podszeptów o zmianach i co najważniejsze blisko domu oraz w miłej atmosferze towarzyskich zawodów. Można zatem porównać się z poprzednimi edycjami. Co do poziomu konkurencji krążyły pogłoski, że mają pojawić się mocni zawodnicy. Lista startowa nie została jednak ujawniona i Darek nie wiedział jak ma się nastawić mentalnie. Ja do ostatniej chwili też nie wiedziałam, czy będę brać udział jako kibic i pomocnik organizatora, czy jako startująca.
Na początek postanowiliśmy przeprowadzić książkową rozgrzewkę. Ograniczyliśmy do minimum rozmowy ze spotykanymi co i rusz znajomymi. Wprowadziliśmy rowery i ułożyliśmy rzeczy w odpowiednim porządku w strefie zmian. Mamy numery obok siebie bo zgłaszaliśmy się całym DAR-em. Adama jeszcze nie ma; wkrótce dojedzie razem z Alicją z Konstancina na rowerach. My tymczasem wybiegamy najpierw potruchtać. Mam wysokie tętno, zgrzałam się już po kilkuset metrach wolnego biegu. Wracamy robiąc jeszcze dwie krótkie przebieżki. Teraz sprawdzamy rowery. Za pierwszym zakrętem w lewo jedzie się dobrze, Darek odjechał mi dość znacznie, ale zaraz zawraca. Dojeżdżam też do pierwszego skrzyżowania i wracam. Zawiało porządnie z boku, zarzuciło rowerem. Nie będzie łatwo. Mieliśmy jeszcze wejść do wody na rozpływanie, ale zaczęła się odprawa, więc stoimy ze wszystkimi i słuchamy żeby potem czegoś nie pomylić. Najbardziej obawiam się, że zgubię się na trasie rowerowej, co zdarzyło mi się rok temu.
Potem idziemy na plażę i wchodzimy do bajora pokrytego gęsto rzęsą wodną. Jest wesoło, nikt się nie przejmuje zielonym kożuchem na powierzchni. Czekamy jeszcze na PiotrkaMarysina, który też startuje i za chwilę pierwsi zawodnicy rzucą się do kotłowania wody.
Zanim odpłynę od brzegu odgarniam rośliny, czuję na twarzy jakieś patyki, jest wyraźnie gęsto w tej wodzie i nieprzezroczysto. Nie widać także małych boi na powierzchni , ale kieruję się za innymi czepkami. Po drugiej pętli zauważam kątem oka szybko płynących zawodników. Przepuszczam zatem finiszującą czołówkę zmierzającą do brzegu żeby im nie tarasować toru, a potem płynę jeszcze jedną rundę.
W połowie ostatniej pętli spotykam się z Darkiem. Trochę mnie to zdziwiło, bo przecież na początku płynął dużo przede mną. Jeszcze kilka mocnych ruchów i wychodzimy z wody.
W strefie zmian ogarniam się szybko, Darek wybiega kilka sekund po mnie, ale dogania mnie na rowerze. Po nieudanym pływaniu (tłok) postanawia teraz, że pojedzie lekko, kilkanaście metrów przede mną, tak w zasięgu wzroku. Co jakiś czas ogląda się czy udaje mi się utrzymać tempo. Na nawrotce widzę, że tuż za mną jedzie trzecia zawodniczka, dlatego postanawiam nie odpuszczać. Szczęśliwie odkryty fragment trasy jest teraz z wiatrem w plecy co nie utrudnia zadania, ale tylko do pierwszego skrzyżowania. Po skręcie 90 stopni silne podmuchy wiatru znów są bardziej odczuwalne i znacznie nas spowalniają. Licznik skacze z ponad 30 km/h do 27-26. Redukuję przerzutkę bo chcę oszczędzić trochę mięśnie nóg na bieg
Tuż przed końcem trasy rowerowej doganiamy Adama jadącego rekreacyjnie z Alicją towarzyszącą mu na części rowerowej.
W strefie zmian spotykamy się i we troje (Alicja nie biegnie z nami) wybiegamy na trasę biegową. Wyrównujemy tempo tak aby nie było zbyt szybkie, gdy wyprzedza nas mknąca dużo szybciej zawodniczka, której nie udało się mnie dojść na rowerze. No to jest już pozamiatane. Nie dam rady biec takim tempem jak ona. Jest zdecydowanie szybsza. Staramy się zatem utrzymać nasze dotychczasowe równe tempo. Na otwartej przestrzeni gdzie wiatr przeszkadza najbardziej chowam się za plecami Adama, na drugiej pętli gdy to on osłabnie nieco to ja daję mu lekkie wytchnienie prowadząc. Tutaj już nie obowiązuje zasada „no drafting” więc skutecznie to wykorzystujemy. Dotrwaliśmy dzięki temu w składzie trzyosobowym do samej mety i mogliśmy wbiec wspólnie. Wygraliśmy w kategorii zespołowego ukończenia zawodów.
Ja dodatkowo byłam trzecią kobietą co zostało wyróżnione pucharem. Wszyscy uczestnicy otrzymali medale za ukończenie.
Jak zwykle sympatyczna atmosfera towarzysząca zakończeniu, gdzie każdy jest wyczytywany na „podium” i otrzymuje gratulacje oraz oklaski stałą się już tradycją. Podobnie rzecz ma się z losowaniem nagród oraz posiłkiem. Makarony i sosy przygotowywane i serwowane przez żonę Piotrka. Do tego ciasta, arbuzy, banany, batoniki, napoje. Istna uczta. Aż żal zbierać się z najfajniejszej imprezy triathlonowej pod słońcem.
A na deser najlepiej na świecie opracowane wyniki.

Brawa i podziękowania dla Piotrka i wszystkich osób mu pomagających